I built a home for you for me.
Until it disappeared from you from me.
*
Dla
Bjoerna nie istniało lepsze miejsce na zakończenie kariery, niż Planica. Nie
rodzinne Oslo, nie ukochana Vikersundbakken, tylko właśnie słoweńska stolica
skoków, którą przed laty zdobył rekordowym lotem na 239 metrów. Planica
przynosiła same dobre wspomnienia. Gdy myślał o niej i o majestatycznej
Letalnicy, głupkowaty uśmiech cisnął się na jego twarz. Bo Planica to jego
triumf, jego dominacja, coś, co trzymał w garści przez długich sześć lat i co w
jakiś sposób wciąż pozwalało mu mieć tę nieznaczną przewagę przed innymi
zawodnikami. Zwłaszcza wtedy, gdy tak zwyczajnie przestawało iść, pojawiały się
pierwsze problemy z kręgosłupem, a potem… musiał odpuścić.
Z
pewnością nie tak to wszystko miało się ułożyć. Powrócił do rywalizacji pod
koniec sezonu, zdążając na Mistrzostwa Świata w lotach, które przyniosły mu nie
najgorszą osiemnastą lokatę. Dzięki niej pojechał do Planicy, aby nie tylko zamknąć
sezon 2013/2014, ale i możliwie najważniejszy rozdział w swoim życiu. Żałował jedynie, że nie mógł tego zrobić na
Letalnicy; że to nie na niej wykonał ten ostatni, pożegnalny lot. Podczas jego
ostatniego w życiu konkursu skocznia mamucia, jedynie cicho majaczyła wśród
mgły, otoczona przez rusztowania. Nigdy nie wypróbuje przebudowanego obiektu.
Nigdy nie pobije na niej swojego świetnego lotu; zrobi to ktoś inny. Nigdy już
nie wzniesie się w powietrze i nie poczuje, jak fantastycznie jest móc lecieć te
kilka metrów nad ziemią, walcząc o ponad dwusetną odległość.
A
– musiał przyznać – towarzyszące lotom uczucie było jednym z najwspanialszych,
jakich kiedykolwiek doświadczył.
W
jednym ujęciu zamknął wspomnienie zalanej mgłą Velikanki. Odsunął aparat od twarzy
i przyjrzał się wykonanemu przed kilkoma sekundami zdjęciu, które ocenił
szerokim uśmiechem. Jego ostatni przystanek w podróży zwanej karierą skoczka
narciarskiego, ostatni akt tej wielkiej sztuki, w której pojawiła się rola
Bjoerna Einara Romoerena… Koniec. Może wysiąść z tego rollercoastera, może
ukłonić się po raz ostatni, nim kurtyna opadnie i wreszcie odpocząć.
A
tego właśnie potrzebował po tych wszystkich latach. Aby nareszcie spokojnie
usiąść z Martine przed kominkiem, trzymać jej rękę i wybierać miejsca, w które
udadzą się podczas podróży dookoła świata. W końcu będą mieli czas dla siebie i
swoich marzeń. W końcu będzie miała go tylko dla siebie.
-
W zasadzie to drugie, o czym cały czas marzymy, gdy skaczemy, prawda?
Bjoern
posłał rozbawione i lekko zamglone spojrzenie siedzącemu obok przyjacielowi, z
którym to zazwyczaj spędzał większość czasu podczas imprez kończących sezon.
Simon Ammann w wielkim skupieniu zdrapywał etykietkę z butelki piwa, wykazując
stan względnego wstawienia. Okulary zjechały mu na środek nosa, a ciągle
przeczesywane palcami włosy odstawały w różne strony.
-
Chcemy medali, ale chcemy też być z rodziną. Chcemy wygrywać i chcemy spędzać
nudne dni przed telewizorem. Chcemy skopać tyłek małolatom i chcemy zbudować
dom – wyrecytował Ammann niemalże bez zająknięcia, po czym odłożył opróżnioną
butelkę na blat baru i wbił wzrok w swoje splecione palce. – I jakby nie
patrzeć, to skoki zawsze wygrywają.
-
Wygrywały – poprawił Bjoern. – Czas przeszły.
Romoeren
uśmiechnął się do siebie na myśl o Martine i wszystkim tym, co przed nimi.
Zrealizują swoje plany, w końcu wybudują ten dom na obrzeżach Oslo, którego
projekty czekają gdzieś w ich aktualnym mieszkaniu poza centrum stolicy, a ona
nareszcie otworzy swój wymarzony sklep. Wszystko się ułoży.
-
Chciałbym móc odpuścić tak łatwo, jak ty.
-
Nie startowałem praktycznie dwa sezony. To przyszło o wiele łatwiej, niż
myślisz.
Ammann
westchnął ociężale, sunąc palcem po gwincie butelki. Zdawał się nie rozumieć
tego, jak przez dwa lata skoki, do których Bjoern tak usilnie starał się
powrócić, oddalały się od niego z każdym dniem. Trenował, walczył o powrót, a
gdy w końcu usiadł na belce podczas konkursu, zaczęło czegoś brakować. To już
nie było to samo, a Simon nie mógł tego rozumieć. Od lat regularnie punktował w
Pucharze Świata, wygrywał w każdym sezonie, jest pieprzonym poczwórnym mistrzem
olimpijskim. Nie zrozumiałby.
Nagle
Ammann zapłakał rzewnie i ułożył czoło na dłoniach.
-
Do dupy z tym.
-
Do dupy z czym?
-
No z tym… - stęknął i machnął ręką ponad głową. - … z tym wszystkim, no!
Bjoern
westchnął, przysunął w stronę Ammanna kieliszek wypełniony wódką i poklepał go
po plecach. Doskonale zdawał sobie sprawę, co takiego zaprzątało simonową głowę
i co jednocześnie od paru lat nie pozwalało mu zakończyć kariery. Odpowiedź
była tak prosta, że z pewnością nawet Hilde nie miałby z nią najmniejszych
problemów. Po prostu nic nie bolało Simona bardziej od wciąż niezwyciężonego
Turnieju Czterech Skoczni.
-
Daj spokój, stary. Przecież widać, że nie chcesz tego kończyć. To jeszcze nie
twój czas.
-
A kiedy będzie odpowiedni?
Bjoern
wydął dolną wargę i wzruszył ramionami. Jak to było z nim? Kiedy poczuł, że to ten moment? Czy to nie było tego
bożonarodzeniowego poranka, gdy obudził się obok Martine, spojrzał na jej
spokojną twarz i uznał, że właśnie tak jest najlepiej? Że nie potrzebuje już
niczego więcej? Prawdopodobnie to właśnie wtedy poczuł, że przecież ma już
wszystko i nie musi już szukać dalej.
-
Sam przyjdzie.
Trzy
kolejki później, głowa Ammanna wsparta na dłoni, kiwała się na boki, zupełnie
nie w rytm granej piosenki. Okulary opadły już na czubek szwajcarskiego nosa, a
usta wydęły w wyrazie zadumy, który dopełniało wbite w przestrzeń puste
spojrzenie.
-
Nie wiem. Nic nie wiem. Chciałbym być pewny swojego skakania tak bardzo jak
tego, że Fannemel właśnie rozbiera się na stole Hofera.
Ber
obrócił się w stronę, w którą skierowany był mętny wzrok Simona. Anders właśnie
rozpinał guziki swojej koszuli, wywijając w rytm piosenki, z którą co jakiś
czas wykrzykiwał „I don’t care! I love it!”, nie popisując się dalszą
znajomością tekstu. Typowy Fannemel w
naturalnym środowisku. Do obrazka
nie pasował jedynie przyssany do kolorowej słomki, strzelający oczami na
wszystkie strony Walter Hofer i wymalowana na jego opalonej twarzy
konsternacja.
- Matko Boska Kojonkoska – mruknął Bjoern,
odwracając się plecami do widoku, który sprowadzał coraz większe grono
zainteresowanych. Westchnął, spoglądając na tracącego kontakt Simona, więc
pstryknął palcami tuż przed jego nosem. – Chcę zacząć żyć tak, jak kiedyś to
sobie wymarzyliśmy z Martine, wiesz? Razem. Ona i ja, gdzieś z dala od skoczni,
od hali treningowych, poza zasięgiem drużyny. Tylko my.
-
Człowieku wielkiej wiary, ty naprawdę sądzisz, że tak łatwo odetniesz się od tej
bandy debili? – Simon uniósł sceptycznie brwi, na co Bjoern nieznacznie skinął
głową. – Ty to optymista jesteś.
-
Trudno, Hilde będzie musiał jakoś uporać się z faktem, że wymieniam zamki.
Niech teraz zajmuje kanapę Jacobsenowi, słyszałem, że ma wygodną.
-
A ja słyszałem, że ma żonę w ciąży.
Ber
bezwiednie pokiwał głową i potarł prawe oko. Taa, Jacobsen będzie miał drugiego dzieciaka, czy to nie wspaniałe?
Poczuł, że musi jak najszybciej zmienić temat; uciec Ammannowi i wrócić do
tego, co było głównym wątkiem ich pijackich dywagacji.
-
Muszę odpocząć, Simi, i to tak solidnie. Zabieram ją na wakacje. Pierwsze,
długie wakacje od dawna. Jeszcze nie wiem gdzie. W sumie to mi to obojętnie,
byle z nią.
-
A potem?
-
A potem wybuduję nam ten cholerny dom i zestarzeję się w poczuciu, że jednak
swoje tutaj zrobiłem.
-
Zero skoków?
-
Zero.
-
Zero Toma?
-
Zero Toma, zero Andersa pierwszego, drugiego i trzeciego, a nawet zero Velty.
O! I zero Stoeckla. Boże, tak, zero Stoeckla i jego japy mylącej norweskie
słowa.
Właściwie w tym momencie zaczęło do niego docierać
z czego, albo raczej z kogo rezygnuje wraz ze skokami. Miał wrażenie, że poczuł
małe ukłucie zawodu, jednak było ono tak minimalne, że szybko wyrzucił je z
głowy. Przed oczami znów miał Martine. Uśmiechniętą Martine na hamaku, na
jakiejś słonecznej plaży, w słomianym kapeluszu i kolorowym drinkiem w ręce.
Dla takiego widoku warto było zrezygnować ze wszystkiego.
-
Czyli to koniec? Pora się ustatkować? – Upewnił się Simon, na co Ber smętnie
pokiwał głową. - Łaaał, chyba mi trochę smutno. – Wyprostował się i zamrugał z
niezrozumieniem dla własnych uczuć, po czym gwałtownie machnął ręką. - Barman!
Bjoern
w ostatniej chwili uratował Ammanna przed spadnięciem z barowego stołka.
Właściwie gdyby nie złapał się wolną ręką blatu, to obaj, tak samo zalani,
polecieliby w dół.
-
Jesteś równie stabilny, jak twój telemark.
-
Pierdol się, Romoeren.
Parsknęli
śmiechem w tym samym momencie. I również w tej samej chwili zamilkli, jeszcze
przez chwilę kiwając głowami z półuśmiechami, by na końcu zmarkotnieć i dotrzeć
do trzeciej fazy pijackiej depresji.
-
Będę ojcem.
Sukinsyn.
Nagłe
wyznanie Simona wprowadziło ciszę pomiędzy skoczków. Bjoern, ze wzrokiem
utkwionym w kieliszku, lekko uśmiechnął się do siebie. W rzeczy samej była to
wspaniała informacja, która zasługiwała na uczczenie jej następną kolejką i
przyjacielskim uściskiem, w którym to wybitnie się specjalizował. Ucieszył się
i to bardzo, tylko… Tylko pewien mały szczegół blokował w nim tę radość.
Zresztą
Ammann sam był dość oszczędny w swoim entuzjazmie. Wydawał się bardziej
przerażony, niż szczęśliwy.
-
Stary, gratulacje. – Bjoern w końcu szturchnął łokciem Szwajcara i uśmiechnął
się szeroko. – Oby dzieciak odziedziczył zgryz po Janie.
-
Stul mordę. Nie widzisz, że mówiąc samo to, spociłem się jak świnia? – Simon
odchylił kołnierzyk koszuli i lekko nim poruszał. – Ojcem, do cholery! Będę
ojcem! Jak powiedziałem Martinowi, to mnie wyśmiał.
-
Może sobie wyobraził twoją małą kopię i…
-
Kurwa, Ber, a jak dzieciak jednak będzie miał mój zgryz?!
-
Jestem za mało pijany na tę rozmowę – oznajmił Romoeren i sięgnął po wypełniony
przezroczystym alkoholem kieliszek. Simon szybko poszedł w jego ślady. – Okej,
ustalmy w czym tkwi problem.
-
Mam trzydzieści trzy lata i jestem nieodpowiedzialnym dupkiem, któremu świński
pasterz zgarnął zwycięstwo w Turnieju. Czy to może brzmieć jeszcze bardziej
chujowo, niż w rzeczywistości?
Widząc
wymalowaną na twarzy Simona fatalną bezradność, Bjoern westchnął, wstrzymał
argument o tym, że w Innsbrucku Simi przegrał z Finem i na chwilę przymknął
oczy. W jednej chwili zachciało mu się śmiać i płakać, co mogło być dowodem na
jego aktualny stan wskazujący, jak i na fakt, że przez chwilę miał ogromną
ochotę przyłożyć Ammannowi. Ot tak, po prostu, tłumacząc cios simonowym
debilizmem.
Zamiast
jednak podnieść pięść, Bjoern wziął głęboki wdech i spojrzał na przyjaciela, po
czym zaczął wykładać mu spokojnym głosem to, co Simon powinien usłyszeć już
dawno, a czego z całą pewnością żaden dureń jeszcze mu nie powiedział.
-
Wszystko będzie dobrze. Przecież dziecko nie pojawi się z dnia na dzień, tylko
za ileś tam miesięcy. Masz dużo czasu, żeby się przygotować. Przede wszystkim
nie panikuj i zaopiekuj się Janą. Jakby nie patrzeć, to ona powinna bać się bardziej.
-
Jana jest silniejsza, lepiej sobie poradzi ode mnie.
-
Od ciebie tak, ale bez ciebie już nie.
Simon
umilkł. Przetarł zmęczoną twarz dłonią i docisnął okulary do oczu, nie
podnosząc ich spojrzenia na Romoerena. Bjoern znał ten wyraz, który właśnie malował
się na obliczu Ammanna. Przyswajał czyjąś rację, wcześniej analizując ją
trzykrotnie, by w końcu uzmysłowić sobie, że znów przegrał. Gorzki uśmiech
zakańczał cały proces przetwarzania danych. Bjoern wygrał. Znowu.
-
Dobra, będę mężczyzną.
-
Najwyższa pora, Simi.
-
A potem? Co potem?
-
Nie zemdlej na porodówce.
Simon
głęboko kiwnął głową, po czym spojrzał na Bjoerna zza przymrużonych oczu.
Romoerenowi zdecydowanie nie podobał się ten wzrok, więc nie bacząc na rentgen,
którym właśnie był traktowany, przechylił kolejny kieliszek wódki i wykrzywił
twarz.
-
Ber, twoja wizja przyszłości wydaje mi się niepełna – zaczął dość wyniosłym
tonem, co oznaczało tylko jedno: Ammannowi uruchomił się tryb filozofa. – Jest
w niej wszystko, Martine, dom, wakacje, spokój…
-
Pies – wtrącił szybko Norweg.
-
… pies, okej. I co? Wszystko?
Bjoern
wstrzymał oddech, bo doskonale wiedział do czego Simon właśnie zmierza. I ani
trochę mu się to nie podobało. Tylko Ammann miał to zupełnie gdzieś i hamując
coraz uciążliwszą czkawkę, wbijał w niego wyczekuję spojrzenie.
-
Wszystko – potwierdził Romoeren, zaciskając na udach pięści. – Co jeszcze?
-
Co jeszcze? Ber… pędź do tej swojej Łososiolandii, natychmiast bierz Martine w
obroty i rób jej dzieciaka. Słyszysz? Wypełnisz czymś swoje życie, ułożysz je
sobie i niczego nie stracisz. Przecież ty powinieneś być ojcem. Cholera, tak!
Byłbyś o wiele lepszym ojcem ode mnie. Ty byś się tego nie bał, udźwignąłbyś
to, poradziłbyś sobie o wiele lepiej. Jezu, Ber! Obiecaj mi, że za rok o tej
porze będziemy chodzić na wspólne spacerki z wózkami!
-
Z Oslo do Schindellegi jest kawał drogi – stęknął Ber, czując na barkach napór
simonowych ramion oraz wirujące w głowie wszystkie słowa, które Ammann wypluł z
siebie z prędkością karabinu maszynowego, a także rosnące poczucie przykrości.
-
Ale jakby to byli synowie, to w przyszłości jeździlibyśmy razem na konkursy! –
Wykrzyknął z podekscytowaniem Simon, podskakując na swoim stołku. – Bjoern, nie
zawiedź mnie, dobra?
-
Zalałeś się.
-
Och, i to jak – przytaknął mu z głupim uśmiechem, a głowa niebezpiecznie
zakołysała się na ammannowej szyi. – Nie zemdleję na porodówce, obiecuję.
-
Cudownie.
-
Zrobię to tutaj.
I
nim Bjoern zdążył otworzyć usta, głowa Simona z hukiem opadła na bar.
*
* *
Norwegia.
Oslo. Dom. Mieszkanie na piątym piętrze, za którego drzwiami czeka jego
wymarzona nieskończoność w ramionach Martine. Cała reszta życia bez skoków,
tylko oni. Wreszcie będzie mógł powiedzieć jej, że teraz ma go na wyłączność.
Cieszył się jak małe dziecko na myśl o realizacji wszystkich planów, które do
tej pory spadały na dalszy plan. Po raz pierwszy od dawna czuł, że ma całe
życie przed sobą.
Wiedział,
że właśnie szczerzy się do siebie jak ostatni dureń, ale nic nie mógł na to
poradzić. Pchnął drzwi, a w jego nozdrza od razu uderzył charakterystyczny
zapach ich mieszkania.
-
Martine! Wróciłem!
Nawet
nie ściągnął butów. Rzucił wszystkie torby oraz narty pod ścianę, ryzykując
oberwaniem za robienie toru przeszkód w przedpokoju i poprawił jak zwykle
przekrzywiony obraz namalowany przez Tarę. Uśmiechnął się sam do siebie, a
słysząc dźwięk uderzanych o panele pazurów i ciche szczeknięcie, jego usta
wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
-
Glenn, przyjacielu! – Bjoern kucnął i widząc obskakującego go z każdej strony
mopsa, roześmiał się głośno. W końcu Glenn oparł się przednimi łapami o uda
Romoerena i z wywieszonym językiem pozwalał tarmosić swoją każdą pojedynczą
fałdkę. – Ja też za tobą tęskniłem, grubasie.
Ale
jeszcze bardziej tęsknił za Martine, która wciąż nie wyszła mu na powitanie.
-
Gdzie twoja pani, hm? Chodź, poszukamy jej!
Bjoern
wyprostował się, a Glenn od razu od niego odskoczył i przebiegł między
rozchylonymi drzwiami, które prowadziły do salonu.
-
Martine? – Wszedł do pomieszczenia i uśmiechnął się z ulgą. – Tu jesteś.
Martine
siedziała w swoim ulubionym fotelu, opatulona ulubionym swetrem, a obok na
szklanym stoliku stał jej ulubiony kubek, w którym zazwyczaj piła ulubioną
herbatę podczas czytania niekoniecznie ulubionych książek. Martine otoczona
takim zestawem zawsze była najszczęśliwszą Martine, zwłaszcza, gdy obok na
kanapie drzemał Bjoern.
Jednak
tym razem Martine nie była szczęśliwa.
Wystarczyło
jedno spojrzenie zza zaszklonych oczu, by uśmiech zszedł z ust Bjoerna. Zmarszczył
czoło, przyglądając się swojej żonie i nie przypominając sobie, by kiedykolwiek
widział ją taką… nawet nie smutną, ani złą. Jasne, wielokrotnie płakała na jego
oczach, przeżywała gorsze dni; potrafił rozpoznać, gdy nie miała dobrego humoru.
Ale nie tym razem. Nie umiał odczytać wyrazu twarzy Martine. Patrzyła na niego
z całą masą nieznanych mu z jej strony uczuć.
-
Wróciłeś. – Odezwała się pierwsza, a dźwięk jej chłodnego głosu sprawił, że po
ciele Romoerena przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jeszcze kilka chwil temu, gdy
wjeżdżał windą na ich piąte piętro, miał ułożonych w głowie tysiąc pomysłów na
powitanie Martine. Patrząc na jej zaczerwienione, podkrążone oczy, opuchnięte
policzki i zaciśnięte wargi nie pamiętał żadnego z nich. Nie spodziewał się
takiego powitania.
-
Wróciłem – przytaknął niezbyt przytomnie, błądząc spojrzeniem po całej sylwetce
blondynki. Na chwilę zapadła cisza. Bjoern zatrzymał wzrok na wygiętych w dziwnym
uśmiechu ustach Martine. – Co się stało?
-
Mogłabym zadać ci to samo pytanie – odpowiedziała przez zatkany nos i posyłając
mu rozżalone spojrzenie. - Co się stało, Bjoern? Hm? Co się stało?
Ściągnął
brwi i pokręcił głową, starając się dać jej do zrozumienia, że nie rozumie tej
sytuacji. Wrócił. Wrócił do domu i wrócił na stałe. Już nie wyjedzie, już jej
nie zostawi. Przecież o tym wiedziała. Jeszcze dwa dni temu, tuż po ostatnim
konkursie w jego karierze, rozmawiali o tym przez telefon. Wtedy była taka
radosna, cieszyła się, że udało mu się mimo wszystko szczęśliwie zakończyć
przygodę ze skokami. Była podekscytowana każdą pojedynczą wizją ich
przyszłości, co chwila wymieniała miejsca, do których obiecał kiedyś ją zabrać.
I nie mogła doczekać się jego powrotu ze Słowenii. Tymczasem ona zamiast
powitać go jeszcze w progu mieszkania, spakowana i gotowa na ich nareszcie
prawdziwe życie, zachowywała się tak, jakby wcale go nie chciała.
-
Jak długo zamierzałeś mnie okłamywać?
-
Co?
Mimowolnie
oblał go zimny pot. Martine zacisnęła wargi i obróciła głowę, więc podążył za
jej spojrzeniem. Utkwił wzrok w leżącej na jadalnianym stole niebieskiej
teczce, której widok spowodował znacznie szybsze bicie serca Bjoerna.
-
Nie mogłam doczekać się twojego powrotu, więc pomyślałam, że czas upłynie
szybciej, gdy posprzątam w całym mieszkaniu. Nie sądziłam jednak, że chcąc
poukładać twoje ubrania w szafie, dowiem się, że mój mąż od dłuższego czasu notorycznie
mnie okłamuje i to w kwestii, która, jak myślałam, jest dla nas obojga
cholernie ważna. Najwidoczniej się myliłam.
O kurwa. Okurwakurwakurwakurwakurwa.
Wstrzymał
oddech, a serce boleśnie zakołatało mu o żebra. Nagle poczuł okropną suchość w
ustach, uniemożliwiającą mu powiedzenie choćby słowa. Z przerażeniem wpatrywał
się w teczkę, którą miesiące temu tak genialnie zatytułował ‘faktury za maj’,
aby nie zdradzić jej właściwego przeznaczenia. Bo przecież Martine nigdy nie
miała głowy do księgowości, zawsze gubiła wszystkie ważne papiery, nie dbała
nawet o zatrzymywanie paragonów… Co jej nagle strzeliło do głowy?
-
Tine…
-
Twoje wyniki, Bjoern – mruknęła zupełnie tak, jakby on zapomniał, co znajdowało
się w teczce. – Twoje pieprzone wyniki, potwierdzające, że przerwałeś leczenie.
-
To nie tak…
-
Nie? A jak? – warknęła, prostując się w fotelu. – Okłamałeś mnie, mówiąc, że
się leczysz. Mówiłeś, że chcesz tego samego, że ci zależy. A ty? Wiesz co
zrobiłeś? – spytała, wbijając w niego rozwścieczone spojrzenie, które tak
idealnie współgrało z przyciszonym głosem. Bjoern uniósł na nią wzrok. –
Wybrałeś skoki.
Głos
nieco jej się załamał, więc odwróciła głowę, a jasne pasma włosów zakryły jej
twarz. Miał ochotę podejść do niej, ująć twarz Martine w dłonie i szukać
jakichkolwiek słów, które byłyby odpowiednie w tej sytuacji. O ile takowe w
ogóle istniały.
-
Czemu nawet mnie nie dziwi, że nic nie mówisz? – Odezwała się ponownie. Wyczuł,
że znów na niego patrzy, podczas gdy sam nie potrafił oderwać wzroku od
stojącej na komodzie ich wspólnej fotografii. – Znów przegrałam ze skokami, co?
Po raz kolejny narty okazały się ważniejsze ode mnie i od naszej przyszłości… Cholera
jasna, Bjoern, patrz na mnie! – wrzasnęła, a po jego plecach przeszedł silny
dreszcz. Spojrzał na nią; na jej zaszklone oczy, zaciśnięte pięści i
rozdygotaną sylwetkę. Im bardziej starała się być dzielna, tym mniej jej się to
udawało. W życiu nie czuł się tak podle, jak w tej chwili. – Tak długo się
staraliśmy… A ty to wszystko tak po prostu spieprzyłeś dla kilku skoków.
-
Martine, to nie tak… - Zdobył się wreszcie, aby coś z siebie wydusić i podszedł
do niej, chcąc chwycić jej drobną dłoń. Cofnęła ją. – Pozwól mi to wytłumaczyć.
-
Nie masz czego tłumaczyć. Zrezygnowałeś, Bjoern. Zrezygnowałeś ze mnie i z
naszego dziecka dla pary nart i skoczni – niemalże wyszeptała, jakby sama do
końca nie wierzyła w to, co przecież oboje wiedzieli. Bo Ber dokładnie zdawał
sobie sprawę ze wszystkiego, co Martine wyciągnęła na wierzch. I wiedział, że
ma rację. Bo on… On naprawdę kiedyś zrezygnował. I jeśli nie zaczynał tego
właśnie żałować, to nie wiedział, jakie uczucie właśnie zaciskało mu krtań i
żołądek. – Powiedz mi jedną rzecz… Warto było?
-
Tine…
-
Warto było, do cholery?! – Uniosła głos, odtrącając znów jego dłoń. I choć
kilka łez spłynęło po czerwonym policzku, z jej oczu emanowała wściekłość i
ból.
-
Nie.
Prychnęła
cicho i odwróciła głowę, gdy Bjoern kucnął przed nią i dotknął dłonią jej
wilgotnego policzka.
-
Chociaż tyle… - szepnęła i mocno zacisnęła powieki.
Cała
się trzęsła, gryząc wargi, co wprowadzało Romoerena w najgłębsze stany
wewnętrznego upodlenia. Martine była nieszczęśliwa. A wszystko przez niego,
przez jego kłamstwa i… ludzkie przerażenie, które pchnęło go do podjęcia
decyzji, której Martine nigdy by nie zaakceptowała. W jakiś sposób łudził się,
że rzeczywiście robi lepiej. Dla siebie, dla niej, dla kogoś, kogo oboje mieli
nigdy nie poznać.
-
Skarbie, spójrz na mnie, proszę – zabłagał, sięgając do jej dłoni. Tym razem
jej nie cofnęła, więc przysunął ją do ust i złożył na niej długi pocałunek. –
Tine, posłuchaj…
-
Zrezygnowałeś z naszej rodziny – powtórzyła cicho i podciągnęła nosem.
-
Nie zrezygnowałem. Nigdy tego nie zrobiłem…
-
Skończ! – krzyknęła, otwierając oczy i posyłając mu spojrzenie, pod którego
naporem kolana Bjoerna dotknęły podłogi. – Oboje wiemy, że leczenie kolidowało
z powrotem na skocznię, więc nie wciskaj mi kolejnych kłamstw, okej?
Ber
zacisnął usta. To wszystko wcale nie wyglądało tak, jak patrzyła na to Martine.
-
Właśnie zrezygnowałem ze skakania. Dla nas, Tine. Aby być cały czas z tobą. Nie
rozumiesz?
Martine
patrzyła na niego przez chwilę, by w końcu uśmiechnąć się gorzko i pokręcić głową.
-
Nie rozumiem, dlaczego mnie okłamałeś. Nie rozumiem, dlaczego ze mną nie
porozmawiałeś. Nie rozumiem, dlaczego ukrywałeś to wszystko przede mną…
-
Tine…
-
Nie rozumiem, jak możesz znosić tę ciszę i spokój w mieszkaniu! – krzyknęła i
poderwała się z fotela. Stanęła na środku salonu. – Och, wiem! Bo ciebie przez
większość roku nie ma w domu! To nie ty jesteś sam! To nie ty czekasz! Ciągle
masz kogoś obok siebie, a ja? Pomyślałeś o mnie?
-
Cały czas! – Ber wyprostował się, posyłając żonie pierwsze tego popołudnia gniewne
spojrzenie. – Wszystko co robię jest z myślą o tobie!
-
Rezygnując z dziecka też o mnie myślałeś?
Wstrzymał
w płucach oddech, zacisnął pięści, spuścił głowę. Nie był przygotowany na tę
wojnę. Ale czy dało się być na nią przygotowanym?
-
Naprawdę nie widzisz, że czegoś między nami brakuje? Nie, nie ‘czegoś’… Kogoś?
Nie,
nie widział. Bo dla niego szczęście zamykało się w jednej osobie i była nią
właśnie Martine. Nie potrzebował nikogo innego. Nie potrzebował małej,
bezzębnej istoty, za którą musiałby wziąć odpowiedzialność. Nie potrzebował
nikogo, wokół którego od paru lat kręcił się cały ich świat mimo tego, że nawet
nie istniał. Nie potrzebował dziecka, którego nie mógł jej dać.
-
To twoje marzenie. Nie moje.
Zapadła
cisza. Długa, niezmącona, napięta. Cisza, podczas której polały się kolejne
łzy, pękło jedno serce, a drugie rozrywał wywołany odpowiedzialnością ból.
Bjoern czuł się winny.
-
Myślałam… Myślałam, że oboje go chcemy.
-
Tak było, dopóki nie okazało się, że… Że nie będzie tak łatwo – odparł jak
najłagodniejszym tonem, czując obezwładniający go brak sił i ból głowy. - Od
tamtej pory wpadłaś w obsesję na punkcie dziecka, którego nie ma. Czasem miałem
nawet wrażenie, że jesteśmy rodzicami kogoś, kto nie istnieje. Nie zauważyłaś
tego, jak nagle wszystko zaczęło kręcić się wokół dziecka? Gdzieś w tym
wszystkim zaczęliśmy zapominać o sobie nawzajem…
-
Nie. – Martine stanowczo pokręciła głową. – To właśnie dziecko miało nam pomóc…
-
Dziecko nie jest w stanie niczemu pomóc, jeśli rodzi się tylko po to, aby mamusia
i tatuś przypomnieli sobie, jak bardzo się kochają!
-
Ale dziecko jest dowodem miłości rodziców…
Bjoern
zastygł w miejscu. Przez chwilę miał wrażenie, że kręci mu się w głowie, co
zrzucił na coraz silniejszą migrenę. Aż w końcu spojrzał na swoją żonę z niedowierzaniem.
-
Nawet nie próbuj wmawiać, że cię nie kocham.
Tine
wbiła zęby w dolną wargę i tłumiąc na niej łkanie, objęła się ciaśniej
ramionami. Malała w oczach Romoerena i stawała się coraz bardziej
przezroczysta. Pogubiła się i doskonale to rozumiał. On też już nic nie
wiedział.
-
Kocham cię – szepnął, zamykając jej drobne ciało w swoim objęciu. Nie
oponowała, wtuliła się w niego z całych sił i rozpłakała się jak mała
dziewczynka. Serce mu pękało, gdy trzęsła się w jego ramionach, a on nie
potrafił nic z tym zrobić. – Kocham cię najmocniej na świecie i będę powtarzać
to bez końca, jeśli tego właśnie potrzebujesz. Tylko… Tylko nie mogę dać ci
tego, czego chcesz.
Przez
długie minuty stali na środku salonu wtuleni w siebie. Wpadające przez okna
promienie zachodzącego słońca przesuwały się po ich sylwetkach, otulając je
mrokiem. Martine już nie płakała. Uczepiona bluzy Bjoerna głęboko oddychała,
podczas gdy on co jakiś czas składał pojedyncze pocałunki na jej czole.
-
Bjoern… - stęknęła cicho, nie odrywając policzka od jego piersi. Westchnęła. –
Muszę odpocząć.
-
Jasne. Połóż się, zaraz zrobię ci herbatę…
-
Nie. – Przerwała mu. – Muszę odpocząć od ciebie.
Poczuł
jak wszystkie jego mięśnie automatycznie się napinają. Odsunął Martine od
siebie i ujmując jej twarz w dłonie, spojrzał na nią z niezrozumieniem. W
oczach żony dojrzał świeże łzy.
-
O czym ty mówisz?
-
Tak będzie lepiej. Dla mnie, dla ciebie… Dla nas.
Bjoern
pokręcił głową.
-
Nie, nie rozwiążemy problemu, będąc z dala od siebie. To nie jest wyjście.
-
Muszę wszystko przemyśleć. Muszę być jak najdalej od ciebie.
-
Martine…
Odsunęła
się od niego i pokręciła głową. Posłała mu kolejne, tym razem zawiedzione
spojrzenie i puściła dłonie Bjoerna.
Nie
tak miał wyglądać jego powrót.
Nie
tak miał wyglądać początek nowego życia.
*
* *
Spakowała
wszystkie swoje rzeczy. Zupełnie tak, jakby miała już nigdy nie wrócić. Zabrała
nawet Glenna, pozostawiając po sobie przeraźliwą ciszę i pustkę w mieszkaniu i
wyjechała do siostry do Rotnes. Niby blisko, ale wciąż tak cholernie daleko. Za
daleko. Bo powinna być obok niego, tak, jak powinno być zawsze.
Winny. Nie miał co do swojej winy
najmniejszych wątpliwości. Okłamał ją wiedząc, jak brzydzi się kłamstwem.
Okłamał ją wiedząc, ile znaczy dla niej cała ta sprawa. Boże, dlaczego był
takim egoistą? Dlaczego uznał, że przecież tak da się żyć? Dlaczego przez własną
głupotę odebrał im szansę na spełnienie jej marzenia? I dlaczego myślał nad tym
dopiero teraz?
-
Bo ona wyjechała, a ty zostałeś całkiem sam. Nawet psa ci nie zostawiła. Matko
jedyna, jak tu smutno bez Glenna!
Bjoern
czasem miał wrażenie, że Tom Hilde nie słyszy tego, co mówi, a jedynie odbiera
ciche pobrzękiwanie w uchu. Ale nawet jeśli właśnie sprzedał mu mentalnego kopa
w jelito, nie miał prawa powiedzieć złego słowa. Tom jako pierwszy pojawił się
w drzwiach jego mieszkania po tym, gdy Bjoernowi runęła połowa świata. Nawet,
jeśli nie stała za tym zwykła przyjacielska troska, a pusta lodówka Hilde,
który jako sąsiad z dołu już po przeprowadzce do Oslo w jakiś naturalny sposób
stał się trzecim lokatorem w mieszkaniu państwa Romoeren.
-
Kurczę, to takie dziwne… - zamyślił się Tom, okręcając się na barowym krzesełku
i wybierając z kubeczka resztki jogurtu. – Wydawaliście się niezniszczalni.
-
Wszystko jedno… - mruknął cicho Bjoern, wpatrując się tępo w sufit z kanapy,
która od kilku dni stanowiła jego legowisko. – Zasłoń okna i daj mi spać.
-
Przecież Martine zabrała zasłony.
Ja pierdolę.
Ber
naciągnął koc na głowę i zacisnął mocniej powieki, by nie musieć znosić
okropnego światła słonecznego, wpadającego do całego mieszkania. Za każdym razem
gdy zapadał w krótką drzemkę liczył, że po obudzeniu to wszystko okaże się
tylko okropnym snem. Że za chwilę Martine przejdzie z kuchni do salonu, postawi
na stoliku kubek z kawą, a potem zmierzwi mu włosy i pocałuje w policzek.
Jakimś cudem za każdym razem zamiast Martine, widział opróżniającego resztki
jego zapasów Toma.
-
Miśku, powiedz mi, ile minęło już dni od wyjazdu Tine?
-
Cztery dni, dwadzieścia godzin i trzydzieści cztery minuty.
-
O stary… - jęknął Tom. – Ekspresowo osiągnąłeś fazę, w którą każdy normalny
facet wpada po miesiącu od rozstania.
-
Nie rozstaliśmy się! – krzyknął spod koca Bjoern. Aż wzdrygnął się, słysząc z
ust Hilde jedno z trzech słów na ‘r’, które wprawiało go w nagły skręt żołądka.
Rozstanie, rozwód i rozgrzewka. Zakazane 3R w słowniku Romoerena. – To tylko
chwilowy kryzys. Martine odpocznie, wszystko przemyśli i wróci. Będzie tak jak
dawniej.
-
Jesteś pewny?
-
Bo co?
-
Bo zabrała blender.
-
Pierwsza dolna szafka od lewej.
-
Och, rzeczywiście. Czyli jednak jest jakaś nadzieja.
Gdy
po mieszkaniu rozległ się jazgot uruchomionego blendera, Romoeren z całych sił
zacisnął zęby, próbując nie wyskoczyć spod koca. Zachował dla siebie wizję
narzucenia Tomowi na głowę worka i wyrzucenia Hilde z mieszkania. Przez balkon.
Z piątego piętra.
-
Proszę, Miśku, zrobiłem ci ‘smoothie’. – Tom wyraźnie zaakcentował nazwę
mikstury o bliżej nieokreślonym kolorze i postawił szklankę na stoliku.
-
Nie chcę twojego ‘smoothie’.
-
To na poprawę humoru! Hej! – Hilde jednym ruchem ściągnął z Bjoerna koc i
posłał mu załamane spojrzenie. – Wyglądasz jak kupa gówna.
-
Mocne słowa jak na dziewczynkę w twoim wieku.
-
Łał, długo nad tym myślałeś, dziadku?
Ber
podniósł się, aby chwycić za koc, ale Tom odsunął się i stanowczo pokręcił
głową.
-
Żadnego gnicia i płakania w poduszkę. Koniec z tym, Romoeren. Idź się wykąp, bo
jebiesz na kilometr, ogól się i wyjdź do świata żywych. A jak już będziesz z
powrotem piękny, to zrób jakieś zakupy, bo w lodówce zostało ci tylko światło. –
Hilde kiwnął głową w stronę kuchni, na co Romoeren spojrzał na niego jak na idiotę.
– Słuchaj, ja wiem, że to kiepska sytuacja, ale przecież sam twierdzisz, że
wszystko się ułoży. A ułoży się, więc rusz dupsko i żyj! Chwytasz?
-
A rzucasz coś? Na przykład mój koc?
Jedno
parsknięcie Toma kontra drugie parsknięcie Bjoerna stanowiło dzienny porządek
na płaszczyźnie relacji obu skoczków w chwilach, w których dochodziło do
drobnych zgrzytów. Zazwyczaj żaden nie odpuszczał, dopóki do sporu nie dołączał
Bardal. Jednak tym razem byli tylko oni. Zero jakiegokolwiek Andersa na
horyzoncie.
-
Hilde, powiem ten jeden jedyny raz: daj mi umrzeć w spokoju, dobra?
-
Ber, a ja powiem ci to raz, drugi i trzeci: nie bądź pipą, przestań się mazać i
żyj na litość Papy!
Bjoern
zacisnął palce na zamszowym obiciu kanapy, uderzając w Toma gniewnym
spojrzeniem. Nikt nie będzie mu mówił, co ma robić. Będzie chciał pocierpieć
nad własną niedolą, to to zrobi. Jeśli zechce zgnić pod kocem, to nikt mu nie
zabroni. A jeśli nagle zapragnie przytrzasnąć głowę Hilde w piekarniku, to
również to uczyni.
I
już chciał jeszcze raz zaprezentować Tomowi, w którą stronę otwierają się drzwi
frontowe w jego mieszkaniu, gdy nagle na ustach Hilde pojawił się uśmiech,
który nigdy nie wróżył niczego dobrego.
-
Miśku! Doskonale wiem, co poprawi ci humor!
*
Jakby ktoś nie wiedział: Imię Bjoern
wywodzi się od wyrazu oznaczającego ‘niedźwiedź’, stąd Tum nazywa Romoerena ‘Miśkiem”.
:D
Z
racji, że zakończyłam Shattered, a teraz jesteśmy wraz ze skokami w Oslo…
Rozpoczynamy historię BER-a i Norków jeszcze raz. Rok temu zaliczyłam niezły
falstart, publikując pierwszą wersję prologu, który nie był tym, czym
chciałabym zacząć Sznurówki. Miałam dużo czasu na przemyślenie tego opowiadania
oraz modyfikację pomysłu i w końcu poczułam się gotowa na tę historię. Jeśli
jest tu ktoś, kto pamięta pierwszy prolog, to zauważył, że część ze Słowenii
pozostała ta sama. Nie było tu nic do zmiany, a ja jestem z niej naprawdę dumna
i bardzo ją lubię. Zmieniłam nieco Oslo i teraz jest tak, jak sama tego
oczekiwałam.
Także
tak. BER to kolejny szczególny zawodnik w moim serduszku, więc samo opowiadanie
też takie będzie. Bo to Bjoern, Tom i Team Norge, a sam pomysł kwitnie w mojej
głowie już niemal dwa lata. Będzie raczej swobodnie i z humorem – w końcu
piszemy o Norach. Mam nadzieję, że podołam i nie dostanę z nimi wszystkimi
pierdolca, a Wy nie dostaniecie go ze mną. :D Wiecie, jak bywa.
To
co? Zawiążemy razem te Sznurówki?
Czy jestem pierwsza? Tak, jestem pierwsza, jak pięknie! :3 Piękno to odpowiednie słowo tutaj. Oslo takie piękne, Norwegia taka piękna, Ber taki piękny i...Tum...taki...tumowato piękny. Kobieto, to prawie literatura piękna.
OdpowiedzUsuńAle żeby tak za pięknie nie było- to na początek biedny, choć nie można ukryć, że trochę sam sobie winny, Bjoern. Takie dzieciate kwestie zawsze są dość delikatne i potrafią nieźle namieszać. I tak mi się go przykro zrobiło. Ale z drugiej strony nie dziwię się Martine. Nazwijmy rzeczy po imieniu- nasz blond wiking po prostu ją oszukał. bardziej złożone są już tego przyczyny. Bo jak wynika z punktu widzenia Bjoerna, Martine wpadła w małą paranoję. Co chyba często się zdarza w takich przypadkach. świat zaczął się kręcić wokół czegoś, czego bardzo pragnęła, a na co nie było szans. Ale być mogły.I...nie ulega wątpliwości, że zachowała się wobec niego niesprawiedliwie. Nie było fair wymagać,by Bjoern podporządkował całe swoje życie, plany i marzenia pod leczenie. To powinna być wspólna decyzja, bez presji, że jeśli tego nie zrobi, to ona odejdzie. Bo to pewnie ta presja sprawiła, że się nam Ber zamknął w sobie i zataił prawdę. No szkoda chłopa, no. Może te mopsy to nie jest wcale taki głupi pomysł.
Szymon Ammann był tutaj królem. Naprawdę, niech dziecko ma szczęście w życiu i zgryzu po nim nie dziedziczy. Ani stabilności. Jana na pewno musiała mieć trudności, kiedy uczyła małego chodzić.
Poza tym, jak można mówić tak brzydko o Pimpku? :C Świński pasterz- to bardzo ładne, pożyteczne zajęcie. Nie ma się co śmiać. :<
Jednak co jak co, ale dobrze mieć takiego Tuma pod ręką. Przyjdzie, wyżre, smoothie zrobi, miśkiem nazwie. Pożyteczne to to. gdzie można takiego sobie kupić?
Pisz nam tak ładnie dalej, Emsi. Norki i wszystko, co Ci wpadnie do łebka. ( nawet karłowate brwi).
Ściskam! :*
No i oczywiście zamiast nad pracą zaliczeniową, wylądowałam na Twoim blogu :D
OdpowiedzUsuńJejku, zaczyna się super, chociaż już przeczuwam ogromny ładunek emocjonalny, nie wiem, jak to przeżyję po Shattered.
BER, ty kretynie.
Ammann, ty kochany pyśku.
Tom, wariacieeee!
Martine, kurde, co za paranoja, a czemu nie lepiej porozmawiać, tylko od razu pakować wszystko, nawet zasłony?
Czekam, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i ściskam mocno <3
Hej hej, sesja jest, więc przepraszam - totalnie nie mam czasu się rozpisywać - ale przyszłam dać Ci znać, że przeczytałam, bo to zupełnie nieadekwatna liczba komentarzy, do takiego fajnego prologu!
OdpowiedzUsuńCo ja się spłakałam nad rozmową Bera z Simim to moje. Rety, alkorozmowy są najlepsze, zwłaszcza między dwoma skakajcami, którzy na jakiś sposób stoję na życiowym rozdrożu; Bjoern, bo zaczyna nowe życie bez skoków, ale za to z żoną, Ammann, bo niedługo na świat przyjdzie jego potomek, który wywróci wszystko do góry nogami. Też mam nadzieję, że mały Ammann nie dostanie zgryzu po ojcu, miałby przechlapane :|.
OdpowiedzUsuńKurde, ale Romoeren zmaścił. Z drugiej strony, ja go całkowicie rozumiem. Skoki przez długi czas były całym jego życiem, był w stanie zrobić wszystko, aby jeszcze skakać, nawet poświęcić możliwość bycia ojcem. Nie powiem, że Martine powinna to zrozumieć - przypuszczam, że w ich małżeństwie to ona musiała ciągle się uginać i wyszukiwać kompromisów, albowiem związek ze sportowcem wymaga poświęceń. Ciągłe podporządkowywanie życia pod życie męża może być irytujące. Zwłaszcza, jeśli większość czasu spędza jednak sama podczas, gdy Ber jeździ po świecie.
No nie wiem, sytuacja wydaje się trudna i trochę bez wyjścia. ALe na szczęście jest Tum, a z Tumem każda trudność jest łatwiejsza.
Chociaż może niekoniecznie dla Bjoerna?
Aww, już to kocham, już czekam na dalsze części i kurde, jesteś wspaniała, wiesz? Lovki!
Swobodnie i z humorem.
OdpowiedzUsuńNo fajnie. Fajny temat jak na tę swobodę i humor :P
Chociaż wiadomo jak jest. Jak jest Tum, to czasem się skończy popłakaniem ze śmiechu, no musi się tak skończyć.
BER <3 Chwilka na kontemplację jego piękna <3
Można się rzucać, że Martine zabrała mu wszystko, od zasłon po stabilizację życiową. Chociaż blender zostawiła. A może po prostu zapomniała zabrać. Tylko tak naprawdę nie wiem, czy można mieć do niej pretensje. Ja to jej przede wszystkim współczuję.
No bo umówmy się, Ber zrobił jej świństwo. Ja rozumiem, że dla niego też to wszystko jest trudne, że pewnie wstydliwe, że sam sobie może nie radzi. Ale kurde no. Nie tak się robi w małżeństwie. Cytując klasyka - warto rozmawiać. Oszukiwanie się i niedopowiedzenia do niczego nie prowadzą no! Sorry, Ber, ale sam sobie jesteś winny. W Martine obudził się instynkt macierzyński, najwyższy czas zapewne i to wszystko musiało ją mocno zaboleć.
Och Ber, jesteś wprost proporcjonalnie głupi do swojego piękna.
Buziak :*
ponieważ prologi z reguły są krótkie i niewiele mówią, śmiem stwierdzić, że jak zwykle wyłamałaś się ze schematu. znaczy wiesz, mnie to całkowicie odpowiada, zresztą znajdź jakąś kobietę, której by BER nie odpowiadał... dobra, nieważne. no, w każdym razie fragment ze Słowenii jest cudowny i tak jak rok temu, tak i teraz zarżałam, kiedy Ammann z krzesła spadł (poważnie, to jest mój ulubiony fragment - powiedziała Zuz po przeczytaniu PROLOGU; w tym miejscu rzucam wyzwanie Tumowi, bo gość ewidentnie chce w moim ulubionym fragmencie występować, ale łatwe to nie będzie, bo jednak nawalony Simon jest nawalonym Simonem, a nawalony Tom chyba nie byłby takim ewenementem, no w każdym razie... matko, czy ja zawsze muszę gadać o pierdołach, które się żadnej kupy nie trzymają?). zaczyna się tak słodko-gorzko, bo trochę to jest smutne, że mamy prolog, a BERowi już się życie wali. dobra, moment, skoczę po chusteczki. i w sumie rozumiem Martine. to znaczy jednocześnie rozumiem i nie rozumiem, bo z jednej strony wiedziała, na co się pisze, wiążąc się ze skoczkiem narciarskim. jakby nie było, oddał temu pieroństwu całe życie, więc z pewnością nie tak łatwo jest z tego zrezygnować w imię czegokolwiek. no, ale z drugiej strony mało która kobieta, będąc w szczęśliwym (przynajmniej z pozoru) związku małżeńskim, nie chce mieć dzieci. tym bardziej, kiedy większość czasu spędza w samotności, jedynie czekając na te parę chwil, które będzie mogła spędzić ze swoim mężem. dziecko naprawdę wiele może zmienić (nie, żebym cokolwiek na ten temat wiedziała, ale jako ałtorka, mogę sobie to wyobrazić i tak przypuszczać). no i jeszcze kwestia kłamstwa, która tutaj prawdopodobnie przeważyła szalę. bo fakt, że Bjoern przestał się leczyć, by móc skakać, wcale nie jest tutaj taki najgorszy, jeśli wziąć pod uwagę, że naprawdę postanowił z tym skończyć i poświęcić się rodzinie, a chciał się jedynie należycie z tym sportem pożegnać. i prawdopodobnie gdyby powiedział o tym Martine, wszystko wyglądałoby inaczej. ale stchórzył i jak to facet - postanowił coś spieprzyć. skłamał i zawiódł ją, a to kwestie zaufania są najtrudniejszymi i najbardziej bolesnymi.
OdpowiedzUsuńno dobra.
ja po prostu czekam na więcej, kocham, lubię, lubię, kocham.
próbuję od kilkunastu minut skomentować ten prolog i mi to nie wychodzi. za grosz. dociera do mnie brutalna prawda, że ja NIE UMIEM komentować, a już zwłaszcza takiego mistrzostwa, bowiem każde moje słowo, zdanie, które zdążyłam tu, w tym okienku, napisać i skasować po chwili, wydaje mi się nieadekwatne, głupie i bezsensu. po prostu nie umiem. więc tego nie zrobię. napiszę więc tylko, że jestem, że przeczytałam, że się zachwyciłam, że będę i chętnie rozplączę, zaplączę czy co tam trzeba jeśli chodzi o sznurówki :)
OdpowiedzUsuńa, no jest i Simi. a jak kocham Simiego. i kocham to, że go tu użyłaś <3
o Boże. jest Bjoern, który nie może się zebrać po, hmm, nie wiem jak to inaczej nazwać niż "rozstanie", jest Simi ze swoimi pijackimi rozmyślaniami i jeszcze Hilde. matko jedyna, ja tu zostaję!
OdpowiedzUsuńco za szczęście, że Sloveniję zostawiłaś bez zmian, bo pijany Simon, zlatujący ze stołka Simon i mdlejący Simon, to Simon, o którym czytać mogę wciąż i wciąż i wciąż i siurkać ze śmiechu nieustannie. bożu kocham to! XD
OdpowiedzUsuńrajku, jak tu jest cudownie i pięknie! tzn. wiadomo, że jak jest BER, to musi być cudownie i pięknie, ale tu jest jeszcze coś takiego... nie norweskiego, nie berowego, tylko Twojego. coś takiego, co sprawia, że na zmianę chrumkam pod nosem i piszczę 'rany, jak śmiesznie!', żeby zaraz chlipać hardo i jęczeć 'rany, jak smutno'.
mam nadzieję, że nie wpadniesz na pomysł, żeby znowu zawieszać tę historię, bo jest fantasticznie, ja się rozsiadam i czekam na więcej!
no i ten... 'Mocne słowa jak na dziewczynkę w twoim wieku.' XD
KOCHAM NORY, WIĘC PISZ INTENSYWNIE! HALA :*
Nie mam pojęcia, co Ci się w poprzednim prologu nie podobało, bo dla mnie był rewelacyjny, ale rozumiem perfekcjonizm, więc nie będę drążyć. :) Wiadomo, że początek jest bardzo ważny, bo w pewien sposób nadaje rytm całej historii, ale możesz być pewna, że obydwie wersje pozostawiają w równie niecierpliwym oczekiwaniu na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńBER znalazł się w sytuacji, która w wielu sportowcach wzbudza ambiwalentne uczucia. Z jednej strony marzy się o stabilizacji, zwolnieniu tempa, poświęceniu się rodzinie, której chciałoby się wynagrodzić te wszystkie lata podczas których sport niejako "okradał" ją z czasu przeznaczonego dla niej, ale z drugiej nie jest łatwo powiedzieć "pas" i pożegnać coś, co od dawna było nieodłączną częścią życia. Bjoern zdaje się być jednak daleki od tego rodzaju dylematów. Zmienił priorytety (choć trzeba również przyznać, że w pewnym sensie życie wymusiło na nim tę zmianę) i zapragnął spokojnego życia u boku Martine. Przecież oboje marzą o tym samym... No właśnie, czy aby na pewno? Okazuje się, że chyba jednak nie do końca, i tutaj właśnie powstaje swego rodzaju konflikt interesów, bo okazuje się, że jego żona najprawdopodobniej nie będzie potrafiła osiągnąć pełni szczęścia bez małego bezzębnego stworzonka u boku, czego nie można powiedzieć o Romoerenie. To trochę smutne, że dopiero po latach okazuje się, że żyjemy z kimś, kto tak naprawdę oczekuje od życia czegoś zupełnie innego. Nie mam pojęcia, jakie masz plany wobec tej pary, ale obawiam się, że ta "przerwa", którą zaproponowała Martine może jeszcze bardziej oddalić ją od męża.
Co ja jeszcze chciałam napisać... No tak, Simi i jego pijackie wynurzenia :P Widać, że i on po cichu myśli o tak zwanej życiowej stabilizacji, nawet jeśli perspektywa zostania ojcem nieco go przeraża, ale ten nieszczęsny Turniej Czterech Skoczni... Nie ulega wątpliwości, że i w prawdziwym życiu to nadal jedyny powód, dla którego jeszcze nie odwiesił nart na kołku.
Pozdrawiam serdecznie! :)
w końcu mam chwilę, by skomentować, ale co tu dużo mówić: czuję, że będzie zabawnie. mimo iż wątek z Martine do łatwych nie należy. Ale w końcu to Norki. Od chwili, w której zaczęłam czytać prolog, zaczęłam też myśleć o jakimś ambitniejszym komentarzu, ale coś mi nie wychodzi. Opisałaś zachowanie Toma dokładnie tak, jak sobie go wyobrażam, a tekst 'mocne słowa jak na dziewczynkę w twoim wieku' totalnie mnie rozwalił :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i dużo weny życzę :)
Pisklacz, przeczytałam, zaskoczyłam się i to wygląda mi na niezły rozpierdziel. kojarzy mi się to trochę z taką luźną książką. coś jak polska komedia. nie mam pojęcia czemu tak pomyślałam, ale tak mi się skojarzyło. :D ale to jest plus! czekam na moment jak będą się schodzić i całą tą rozpierduche co dla nich szykujesz. :*
OdpowiedzUsuńA,
Nie czytałam poprzedniego prologu, więc nie bardzo mam co porównać, ale wiem, że ten jest perfekcyjny. Planica to faktycznie magiczne miejsce. A jeszcze bardziej magiczne staje się, kiedy dwójka pijanych skoczków prowadzi filozoficzne rozmowy. Przerażony perspektywą bycia ojcem Simon i kończący karierę Ber. I wcale się nie dziwię temu, że Bjoern poczuł niewielkie ukłucie tęsknoty za skocznym światem. W końcu przywykł do wielu otaczających go osób, a teraz nagle miał z tym zerwać i rozpocząć spokojne życie u boku Martine. Martine, której z jednej strony współczuję, a z drugiej nie, bo rozumiem, że Ber zrobił jej świństwo, okłamał, oszukał i tak dalej, ale przecież on też chciał mieć swoje życie, bo przecież nie łatwo zrezygnować jest z czegoś, co się naprawdę bardzo kocha i co jest ogromną częścią życia. I sądzę, że nie powinna się wyprowadzać, zabierać Glenna ani zasłon, ani niczego. Bo problemy powinno rozwiązywać się razem, a nie na odległość. Rozumiem jednak, że bez tej wyprowadzki pewnie nie byłoby całej historii. Dobrze, że w razie potrzeby jest taki Tum, co to powyjada wszystkie zapasy, pomarudzi trochę nad uchem, ale jest i chce pomóc, jak tylko potrafi.
OdpowiedzUsuńCzuję, że po Shattered będzie to kolejna historia, która rozwali mnie emocjonalnie...
Ems, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. I tak, z chęcią pomogę zawiązać sznurówki. :*
~Wiki.
Nie ma co mówić. Idealnie. Czekam na więcej i cieszę się ogromnie, że wreszcie zajełaś się Miśkiem, Tine, Tomem i całą tą popapraną norweską rzeczywistością. :>>
OdpowiedzUsuń- tt:@StradowskaIza /candqq
Zawiążemy, zawiążemy. Albo i rozplączemy, lub splączemy jeszcze bardziej. Cokolwiek będziesz chciała tu nam zaserwować. Pierwszy prolog chyba kiedyś już czytałam, ale to było jeszcze zanim się dobrałam do Shattered i przepadłam w tej, twojej twórczości na amen. A co Didl chrumcząc złączył, tego już nic na świecie nie rozdzieli. W każdym razie, miałam zacząć od napisania, że na punkcie Norwegów (choć stary zespół był całkiem, całkiem spoko), nigdy przekrętu nie dostawałam, więc może tym razem będę jakieś normalne komentarze pisać. A potem mi się przypomniało komu to tam ja miłość wyznawałam... I żadnych deklaracji składać nie zamierzam. Za bardzo potrafisz swoją twórczością wszystko czytelniczkom w głowie poprzewracać.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rzeczy to scenka z Planicy była cudowna i taka została. Simon Ammann, który postanowił zostać Didlem imprezy i skończyć z głową na blacie? Co tam, każdemu się należy, a ojcostwo to chyba już kwestia niekoniecznie z Didlem związana. Ale i tak ,epsze to niż genialne towarzystwo, któremu postanowił zaimponować Fannemel. Plus ‘Matka Boska Kojonkowska’, czemu to tak idealnie brzmi? I te filozoficzne rozmowy przyjaciół przy wódce. W sumie znowu idealnie pokazujesz potrzeby skoczków. ZNOWU. Z jednej strony gdy poświęca się czemuś całe życie, męczy na siłowni, lata tam i z powrotem po świecie, to ciężko bez tego egzystować. Bo przecież to też masa radości, przyjaźni, imprez, które wspomina się potem przez lata i dumy z własnych osiągnięć. I dziwnie musi być tak nagle obudzić się we własnym łóżku i pomyśleć, że równie dobrze co wstać, można w nim cały dzień spędzić. A z drugiej strony kiedyś przestaje się być Richardem, kiwającym brwiami na prawo i na lewo. Rodzina, dom, ukochana kobieta, to z wiekiem nabiera znaczenia, którego wcześniej się nie widzi. Co do Ammanna to tylko niech potomka lądować nie uczy, bo trzeba te szwajcarskie skoki ratować, a nie nadprogramowe szkody wywoływać. Byle by młodego też kiedyś nie oceniano za nazwisko, bo Simek w sumie, nawet jak czasem klepnie na ten zeskok w ładniejszym stylu to i tak odruchowo już te siedemnastki otrzymuje. Albo coś jeszcze niższego. A chciałoby się go serio widzieć z tym złotym orzełkiem, bo czeka na to długo jak nikt. I zasługuje na tytuł skoczka kompletnego;)
Idąc już do Bjoerna, bo to przecież jego historia jest, to tak bardzo się wydaje, że wybrał moment idealny na ten krok milowy. Wrócił, na spokojnie pożegnał się ze sportem i jest gotowy aby ten koniec był dla niego radością, a nie wpadnięciem w dołek. Wszystko w swoim miejscu i swoim czasie. Pozornie. Plus nie da się nie zauważyć, że strasznie kocha Martinę. Mówi o tym w rozmowie z Simim, w taki prosty i szczery sposób. I prawdziwy. Bo wszystko to, co wyszło pod koniec, różne myśli może przywieźć, ale temu uczuciu z pewnością nie przeczy. Po prostu te dwa aspekty życia, o których przed momentem pisałam czasem zbyt mocno się ścierają. Zachowanie złotego środka i jakiejś, choćby względnej równowagi, robi się nierealne. A zrezygnować z czegokolwiek to się unieszczęśliwić. Więc robi się błędne koło i trzeba to wszystko poukładać w jakiejś kolejności. Wydawałoby się, iż logicznej, ale nie do końca. Bo decyzja decyzją, wina winą, a szczerość w związku to podstawa. Martina bardzo chciała tego dziecka, już. Kobiety tak mają. Owszem obie strony zazwyczaj pragną malucha, w którymś momencie, ale u nich zawsze widać to bardziej. To jeden z elementów szczęścia, zostać mamą i spełniać tą rolę rok po roku, coraz lepiej, żeby być kiedyś dumnym. A kiedy nie wychodzi to wpada się w paranoję. Wszystko podporządkowując temu jednemu celowi. Co związkowi może niestety bardzo zaszkodzić i od faceta wymaga olbrzymiej cierpliwości. I jego woli też, bo z przymusu nawet jeśli w to wejdzie to na dłuższą metę, nawet gdy się uda to wspólne życie jest bardzo zagrożone.
BER się w tym mocno pogubił, jednak.
Z jednej strony była kariera, a z drugiej typowa męska duma, która też ciężko znosi to, że nie można dać swojej ukochanej malucha i trzeba się leczyć (bo jeżeli to dobrze zrozumiałam, to problem leżał po jego stronie). Ale... Może ona by zrozumiała odłożenie tego w czasie. To była tylko jedna zima, a on mówiąc Simiemu, że teraz będzie jedyna, najważniejsza i zamierza ją uszczęśliwić, chyba – gdyż dosłownie o tym nie wspomina – to też musiał wliczyć w to wszystko. Tylko musiał ją okłamać, co chyba najgorsze we wszystkim. Ludzkie i poniekąd zrozumiałe, ale serio najgorsze. Bo ona ma prawo czuć się niepewna tej miłości. Jak ja to czytam to mimo wszystko jest ona oczywista, ale z perspektywy Tiny już nie. I może faktycznie, jeśli założymy, że on będzie to jakoś próbował ratować – gdybanie co do fabuły to za chwileczkę – to odpoczynek od siebie dobrze im zrobi. Człowiek w trudnych momentach musi przede wszystkim pokonać durne myśli we własnej głowie, albo przynajmniej nauczyć się z nimi żyć tak, aby nim nie rządziły. Dopiero później, mimo strachu można rezygnować z siebie i próbować z kimś stworzyć małą nieskończoność, jak w tytule tej historii. A kończąc już część bezpośrednio o tym prologu, to zasłużył sobie na widok Hilde, który miał się przecież do Jacobsena wyprowadzić. Ale uznajmy, że Tum i jego mechanizm odkurzacza włączający się na widok lodówki, to wystarczająca kara. Plus strach co on na poprawę humoru wymyślił. Kaca na następny dzień to z pewnością. Ale co jeszcze?
UsuńTam sobie bohaterów przeglądam... I Tiny tam nie ma, co może sugerować, że to jednak nie będzie historia jego walki o nią. Albo to tylko pułapka, bo spis postaci dotyczy głównego czasu wydarzeń, a walka będzie dopiero na sam koniec i pod ich wpływem. W końcu mamy tu jakiegoś dzieciaka, który może pomoże mu dojrzeć do tego, że jednak warto potrudzić się o takie własne. Tylko czyj jest ten mały. Skrywane dziecię Tuma, z czasów niechlubnej młodości (dobra, Tum ciągle nie dojrzał i tu to chyba nawet urocze będzie^^)? Czy synek jego siostry, bo jak mniemam Tove to siostra, albo jakaś kuzynka. Starsza o trzy lata, a jakieś ustatkowanie w jego wypadku wykluczam z góry, nie mieszkałby wtedy kontem u kolegów. Więc będzie Bjoern i właśnie ona chyba na pierwszym planie. Coś między nimi zaiskrzy (Tum będzie swatką roku), czy raczej właśnie wzajemnie pomogą sobie poskładać to na czym im zależy, w całość? Z Tobą nic nie wiadomo, w końcu dostawałam już zawału przez żonę Poitnera na lotnisku.
No nic, Ems. Wybacz mi spóźnienie na to cudo i kolejny dziwny komentarz, choć tu dopiero pierwszy. Strasznie się cieszę, że nie zrobiłaś sobie po Morgonelkach dłużej przerwy, bo cholernie by tego twojego talentu brakowało. I ściskam kciuki za tych tutaj, Ryśka, Dejva i Lilkę. Baw się dobrze ze świńskim pasterzem (może we właściwym didlowym stanie podaruje Ci numer do Morgo) i dużo, dużo weny na wszystko. Kocham to co tworzysz i przestać nie zamierzam❤
To wiążemy sznurówki!
xD
Ojejuńciu! <3
OdpowiedzUsuńZwiązujemy i to szybko!
Kurczę, uwielbiam te życiowe paradoksy. Ber kończy karierę, zrywa ze skokami, z tą pokrętną i szaloną miłością do tego co robił, co kochał robić, poniekąd dla niej, dla swojej miłości, dla bycia z nią, a ona go zostawia, bo cholercia, zostawiła go. Jakbym ja zabrała blender to znaczy, ze nie wracam, bo heloł, szanujmy się. Dwoje dorosłych ludzi, którzy pragną czegoś innego, czegoś co w dalszej konsekwencji mogłoby ich niszczyć, choć w jakimś sensie i stopniu zniszczyło. I Hilde nie miał już do niego wpadać i wpada i to pewnie szybciej niż Ber myślał.
Och i coś bez czego się nigdy nie da napisać dobrego rozdziału...
I telemark Simiego :D
Po pierwsze, dzień dobry, zawiążemy.
OdpowiedzUsuńPo drugie, przeczytałam również pierwszą wersję, przez co na początku - mając deja vu - miałam odpuścić sobie czytanie powyższego. Dobrze, że tego nie zrobiłam. Przyznaję się, że nie jestem w stanie wychwycić, co jest nowe, ale akurat w tym momencie to najmniej istotne. Chciałam tylko powiedzieć, że lubię, bardzo lubię. Bo Bjoern, bo Norwegowie, bo to Twoje.
Po trzecie, nie wiem, czy bardziej mam ochotę zachować się nieco, jak Hilde, czy raczej bliżej mi do zrozumienia zachowania Bjoerna. Ma całkowite prawo być w kompletnej rozsypce, w końcu - może i poniewczasie - ale zrezygnował ze skoków dla Martine. Jego problem chyba polega na tym, że nie do końca rozumiał, iż chyba lepsza w tym wszystkim byłaby prawda. I ta rozmowa, o której wspomniała Martine, o której wielokrotnie ludzie zapominają. Czasami może przynieść wiele dobrego, choć nikt się tego nie spodziewa. Nie wiem, czy w ich przypadku mogłaby coś zdziałać. Szczególnie przy obsesji dziecka, jaka dotknęła Martine wedle słów Bjoerna. Ich związek mógł już się wtedy zakończyć. Gdybać jednak nie będę, nie lubię tego - jest zwyczajnie niepotrzebne. Wierzę, że Bjoern jakoś się z tym wszystkim upora niezależnie od tego, jaką masz dla niego przyszłość w zanadrzu - czy z, czy bez Martine.
Po czwarte, przepraszam, że nie komentowałam wcześniej. Mam tu na myśli Shattered i Cyrk. Oba czytam od początku, jeśli mnie pamięć nie myli, a komentarze maksymalnie dwa zostawiłam. W dodatku pod innym pseudonimem. Nieważne. Chodzi mi o to, że postaram się więcej pojawiać pod twoimi rozdziałami. Chociaż tak mogę podziękować. :)
No to jestem :D Cześć Ber, cześć Tum, cześć (i pa) Martine (takie ładne imię, a taka niedobra kobieta), no i ten.... CZEŚĆ SIMON :D Mała pokraka mi pomogła się przełamać w pisaniu, to może w komentowaniu też mi się uda, ale chyba zostawię go sobie na koniec, bo jakoś tak się obawiam, że mogłabym więcej nic nie napisać.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak przeżywałam odejście Bera, chociaż chyba ta jego wcześniejsza nieobecność zdążyła mnie troszeczkę na to przygotować, a może po tych wszystkich wcześniejszych odejściach mojej Starej Gwardii skamieniało mi serce na te sprawy. Już chyba tylko przy Simonie mogę się tak poryczeć jak przy Adamie i Mattim. A Ber bynajmniej obojętny mi nie był, nie jest i nigdy nie będzie, bo gdyby nie moja szalona 'miłość' do niego, nie wylądowałabym w Finlandii i nie straciła serca dla tego kraju. Ale dobra, ja tu nie o mnie przecież miałam pisać, tylko o Berze i o tym jakie ciarki mi po plecach przechodziły, kiedy czytałem te jego myśli o zakończeniu kariery. A w szczególności przy tym chyba najpiękniejszym, a zarazem najsmutniejszym cytacie: "Nigdy nie wypróbuje przebudowanego obiektu. Nigdy nie pobije na niej swojego świetnego lotu; zrobi to ktoś inny. Nigdy już nie wzniesie się w powietrze i nie poczuje, jak fantastycznie jest móc lecieć te kilka metrów nad ziemią, walcząc o ponad dwusetną odległość." Kocham to i jednocześnie mam oczy pełne łez. Koniec kariery naszych ulubieńców to chyba najgorszy sztylet w serce kibiców, a co dopiero musi się dziać w głowach i sercach samych sportowców :( Chociaż Bjoern wydaje się całkowicie z tym pogodzony - przynajmniej przed powrotem do domu - i przekonany, że tego chce. Jego marzenia i plany są w domu, obok Martine, a nie na skoczni. Taki malutki balsam na to rozwalone serce kibica. Ehhh Simi, ty słuchaj kolegi, słuchaj - ty jeszcze nie jesteś na to gotów, ty za bardzo wciąż to kochasz! Bądź jak Nori!
"Okulary zjechały mu na środek nosa, a ciągle przeczesywane palcami włosy odstawały w różne strony." - Oddychaj Aia, oddychajjjjjj... <3
No i Fanniś na stole się wreszcie odnalazł! Czy mogę tego nie skomentować? Czy mogę sobie nawet tego nie wyobrażać? Proszę, proszę, proszę! Nieeeeee-rzekła moja uradowana łepetyna i wyświetliła przed oczami ten straszny obrazek. W dodatku w mojej wyobraźni Walter miał raczej minę Karinusa-pedofila niż skonsternowaną. PRZERAŻAJACE! Czy mogę wrócić do rozczochranego Simieniego?
Wizja Bera totalnie mnie rozwaliła i zasmuciła. W dodatku on to tak radośnie wypowiada: „- Zero skoków? - Zero. - Zero Toma? - Zero Toma, zero Andersa pierwszego, drugiego i trzeciego, a nawet zero Velty. O! I zero Stoeckla. Boże, tak, zero Stoeckla i jego japy mylącej norweskie słowa.” Słyszycie ten brzdęk? Tak, to moje pękające serce. W ogóle ta cała rozmowa łamie mi serce, bo przecież Ber wydaje się taki... no wręcz szczęśliwy. Ma wielkie plany, nadzieje, marzenia. Zostawia skoki czując się w pewien sposób spełniony, bo to życie przed nim – u boku Martine – wydaje się teraz najważniejsze. No a my przecież wiemy, jak się to skończy. Ehhhhh. I po co ci to Bjoernie było? Po co? Było zostać w skokach, a nie marzyć o spokoju i podróżach dookoła świata z babą u boku. Kumple nie zawodzą :P
Czy muszę mówić, jak kocham te zdanie: „Jesteś równie stabilny, jak twój telemark.” Ja go tak nauczę lądować, że jeszcze wszystkim szczeny opadną! Zobaczycie :P No i zupełnie nie rozumiem tej obawy o zgryz małego. Przecież Simi ma najukochańszy zgryz na świecie. Wiewiórki są śliczne!
No i ta jego cała schiza o dziecko. Rozpłynęłam się normalnie. Normalnie to by mnie pewnie wnerwił facet, który najpierw zmajstrował bachora, a później zaczął panikować, ale to Simon:D Poza tym o nie panikuje jakoś tak nieodpowiedzialnie, choć jednak słowa Bera: „Od ciebie tak, ale bez ciebie już nie.” się pojawiły. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko w głowie Simiego takie myśli się nie zrodziły, bo jak go kocham, tak by stracił te wiewiórze zęby. Chociaż wtedy już zupełnie nie mógłby się ugryźć w język w niektórych momentach.
Nie no, wiem, że on przecież nie wie o Berze – nawet my mogłyśmy się dopiero w tamtym momencie domyślać, że kwestia dzieci jest dla Bera bolesna - ale to jego gadanie o jechaniu Bjoerna do Łososiolandii (czy Ty chcesz, żebym ja się zupełnie na ammenn rozpłynęła przez tą mała pokrakę?) i płodzeniu potomka było takie... agryyyy, zatkaj się Simon, albo zemdlej wcześniej :D
UsuńPodsumowując powiem więc tylko, że rozłożyłaś mnie na łopatki. Rozmiękczyłaś Simim, przyprawiłaś o łzy Berem i uzmysłowiłaś, że mam ochotę wpierniczyć Martine. Przede wszystkim jednak, cieszę się, że nie zmieniałaś tej części, bo jest idealna.
Co do drugiej części natomiast... tak, wiem, chwilę wcześniej napisałam, że chcę wpierniczyć Martine, ale to przez to, że tam Ber był taki 'wszystko dla niej', a ona w rezultacie go zostawiła. Jednak prawdę mówiąc to ją rozumiem i tak sobie myślę, że chyba postąpiłabym tak samo. Bo o ile samo przerwanie leczenia chyba byłabym w stanie wybaczyć, spróbować zrozumieć, to nie w taki sposób. Tak, wybrał narty po raz kolejny, ale wydaje mi się, że wystarczy mieć w sobie chociaż odrobinkę kibicowskiego serca, żeby rozumieć duszę sportowca-pogodzić się z faktem, że pewnie zawsze będzie się 'ta drugą', po ukochanej dyscyplinie. Tylko że trzeba było jej powiedzieć. Porozmawiać na spokojnie i wytłumaczyć. No i w tym miejscu rozumiem też Bera, bo wygląda na to, że nie dało się z nią porozmawiać na spokojnie, że ona wpadła w obsesję i każda rozmowa skończyłaby się emocjonalnymi argumentami albo kłótnią. No i tak mamy przepis na katastrofę gotowy. Tak naprawdę nie widzę tutaj winy nikogo, oboje postąpili tak, jak zapewne większość ludzi na ich miejscu by postąpiła. Tak, mogliby próbować pogadać, ale patrząc na stan Martine, prawdopodobnie i tak skończyłoby się to rozstaniem tylko znaczne wcześniej.
Niestety nie oni pierwsi i na pewno nie ostatni rozstają się przez brak możliwości posiadania potomstwa. Trochę przerażajace, ale wydaje mi się, że często się tak dzieje, że im więcej prób i wysiłku, wizyt u lekarzy itd., tym kobieta coraz bardziej zaczyna świrować, a mężczyzna w którymś momencie nie może już sobie z tym poradzić. Tylko zazwyczaj w tym układzie to facet w końcu ucieka, a tutaj pokazałaś naprawdę cudownego Bera, który wciąż chce z nią być, który przekonuje, że bez dziecka kocha ją równie mocno (albo bardziej), który choć zawalił sprawę, nie chce rezygnować z ich miłości.
Ahhhh Ber, chyba po prostu jesteś dla niej zbyt wspaniały, no.
Niełatwy temat sobie wybrałaś. Taki raczej na klasyczny dramat, dlatego cały czas się zastanawiałam, jak planujesz zrobić z tego takie lekkie opowiadanie, jak zapowiadałaś. Chociaż w sumie ten początek już był takim przedsmakiem. Dwa zapijaczone skoczki, czego chcieć więcej. Jednak scena z Tumem zdecydowanie przekonała mnie, że może być poważny temat i na wesoło. Jak jest Tum, to chyba po prostu musi być na wesoło.
„- Bo ona wyjechała, a ty zostałeś całkiem sam. Nawet psa ci nie zostawiła. Matko jedyna, jak tu smutno bez Glenna!” - przepraszam bardzo, czy ktoś może walnąć Hilde w ten pusty łeb?
UsuńNie da się jednak ukryć, że ich relacja jest genialna. Nawet jak Tom nie słyszy co mówi, nawet jak wkurza Bera i potrafią sobie porządnie pojechać, to widać, że Tom naprawdę się troszczy o kumpla i chce mu pomóc. Tum to może i głupiutkie stworzonko, ale o wielkim sercu. Uwielbiam ich razem i choć to ostatnie zdanie Toma mnie przeraża, to ja wierzę, że właśnie Hildziak może wyciągnąć Bera z tego dołka. Liczę na niego.
No to co – są Nory, jest impreza! Pisz to Emsiu, pisz, bo jest genialne i już się zakochałam (nie tylko przez Simona :D). Dlatego chcę więcej, więcej i jeszcze więcej.
Kompletnie nie wiem co napisać, ale sądzę, że nieważne, która to będzie wersja prologu, jak i tak nie będę w stanie wyobrazić sobie Fannisa robiącego striptiz dla Waltera... No to może: część Ber po raz drugi! Mam nadzieję, że tym razem tobie się podoba chociażby w takim stopniu, że nie będziesz już chciała niczego poprawiać i na dobre ruszysz z tą historią, że dasz szanse temu Berowi, który chciał tylko spokoju i szczęścia, który zgubił gdzieś, – tam, gdzie chęć Martine do posiadania dziecka zmieniła się w obsesje – że jego druga połówka też czegoś chce i potrzebuje. To takie trochę bolesne, że ukochana doprowadziła go do takiego stanu, że on broni się rękami i nogami przez ojcostwem, a Simon ma racje – Ber byłby świetnym ojcem, bo wie czego chce – a z drugiej strony niesamowite jest, że nawet gdy Martine odeszła on nie został sam. Pojawił się Tum i od swoim trochę głupiutkim rozumkiem znalazł jakieś tam rozwiązanie na jego sytuacje – zapewne norweska pata, które nie może się skończyć dobrze. Tylko jedną kwestią, która mnie wciąż zastanawia jest Alex, mały Ole i ich stopień pokrewieństwa z Tumem – chyba parsknę śmiechem, gdy okaże się, że to jego żona i syn, bo nie mogłoby być nic innego, jak wpadka, która Tumowi jest trochę nie po drodze i raczej niezbyt się nimi interesuje. Zdecydowanie bardziej realną wersją będzie siostra i siostrzeniec, którzy zaczną się kręcić przy Berze. Tylko co wtedy z Martine?
OdpowiedzUsuńPadam na twarz, a mam zbyt dużo do powiedzenia, by wykrzesać dzisiaj z siebie coś sensownego. Wracam tu jutro!
OdpowiedzUsuńMusiałam się z tym wszystkim przespać, naprawdę, bo wczoraj, kiedy to przeczytałam (dlaczego ja dopiero wczoraj ogarnęłam, że w ogóle zaczęłaś nowe opowiadanie? jak zawsze jestem niedoinformowana, przepraszam), miałam w głowie totalny chaos i raczej nie napisałabym tu niczego sensownego. Nie twierdzę, że to, co napiszę dzisiaj sensowne będzie, ale uważam, że czasami nie należy pisać komentarza na szybko, zaraz po przeczytaniu i lepiej dać trochę opaść emocjom. Bo emocji to było we mnie wczoraj całe mnóstwo, serio.
UsuńOd początku. A więc tak, po pierwsze, RUMO <333 Płaczę czy płaczę? Chyba nie muszę Ci mówić, ile ten koleś dla mnie znaczy, toć całe winged było tak właściwie hymnem ku czci Romoerena i jego całościowej perfekcyjności. Zakochałam się w nim mając jakieś 12 lat i do dziś mi nie przeszło, mój najukochańszy skoczek, mój mąż, moje serduszko, mój syn i ojciec zarazem, moja największa miłość. Mogłabym tak w nieskończoność, naprawdę, mogłabym o nim mówić od rana do wieczora, a i tak nie powiedziałabym nawet połowy rzeczy, które mam na jego temat do powiedzenia. Więc ograniczę się do głośnego okrzyku, z łezką w oku - RUMO! <3 Bierzesz go w obroty i mnie to strasznie cieszy, zwłaszcza, że mówisz, że też go kochasz, więc przynajmniej mogę mieć nadzieję, że nie spartaczysz i nie zbezcześcisz tak wdzięcznego bohatera.
Po drugie, rozpierdzielił mnie już pierwszy akapit tego prologu, bo zmusiłaś mnie, żebym wspominała jeden z najgorszych momentów mojej kariery jako kibica. Nadal nie wybaczyłam mu tego, w jaki sposób wyglądało jego zakończenie kariery i przysięgam, jeśli kiedykolwiek go spotkam, to mu to wygarnę, niczego nie owijając w bawełnę. Tzn. tuż po tym jak wyznam mu dozgonną miłość, zapytam jak tam Glenn i Lennart, i oczywiście, o ile będę w stanie wykrztusić z siebie choć jedno zdanie, bo pewnie zacznę hiperwentylować i ucieknę, bo jestem pieprzonym tchórzem, ale to inna inszość. Co ja Ci tu będę gadać, wiesz to wszystko, czytałaś moje wypociny pod epilogiem winged, wiesz, że go za ten ostatni konkurs absolutnie nienawidzę.
Po trzecie, temat dziecka, a raczej jego braku. Przysięgam, że ledwie parę dni temu jojczyłam Pau na ten temat i narzekałam na to, że koleś jeszcze się w tym względzie nie wykazał. Na Boga, nawet moja mama pytała mnie jakiś czas temu, czy Romoeren jeszcze nie ma dzieciaka! Coś w tym musi być. Czas najwyższy, powiedziałabym, więc niech się facet bierze do roboty.
Dobra, powiedziałam chyba to, co mi najbardziej leżało na serduchu i kompletnie zaburzało odbiór samej treści, bo zamiast skupiać się na tym, co napisałaś, to myślałam o tego typu rzeczach. Więc czas najwyższy przejść do treści i to na niej się skupić, bo jest się na czym skupiać, kochana! Część dotyczącą ostatnich skoków w Planicy pozwól, że pominę, bo naprawdę nie mam serca się nad tym roztrząsać i wiem, że nie byłabym w stanie obiektywnie ocenić niczego, co by ktokolwiek na ten temat napisał, i nie mam siły znowu rozdrapywać własnych, nadal chyba niezagojonych ran. Fakt jest faktem, nienawidzę cię, Romoeren, za to, jak Twój koniec kariery wyglądał i kij ci w oko. Zanotowane. Powtórzę to w swoim życiu tyle razy, aż w końcu może to do niego dotrze. Przepraszam, że wchodzę w ten temat również tutaj, ale chyba bym nie przeżyła, gdybym tego nie zrobiła. W ramach odstresowania postaram się skupić przede wszystkim na tym, co było później, czyli na popijawie, choć najchętniej od razu przeskoczyłabym do tego, co było jeszcze później, czyli powrotu do Norwegii i Martine! Ale dobra, po kolei, opanuj się Anno.
Nigdy nie przepadałam za Simonem, wiesz? Absurdalne, bo ze starej gwardii zawsze lubiłam właściwie wszystkich, ale z tym Ammannem jakoś nigdy nie było mi po drodze. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, choć mam pewne podejrzenia. Po pierwsze, moja mama go uwielbia i zawsze musiałam (i do tej pory muszę, choć teraz już mnie to tak nie wnerwia) podczas oglądania skoków w domu słuchać peanów na jego cześć. Boże, co to był za dramat, jak on w lecie nie przyjechał do Wisły, moja mama do dziś mi to wypomina, tak jakby to była moja wina co najmniej i rzuca tekstami w stylu "przecież ja tylko dla niego tam pojechałam". Kobieto, wyluzuj, Gregora i Karla też nie było, a jakoś nie płaczę. Nie no, w sumie też rozpaczałam. Ale już mi przeszło, a ona nadal ma z tym problem. Nieważne. Miałam mówić o Simonie, a jakimś cudem zeszłam na temat mojej mamy. W każdym razie, kończąc tę dygresję, drugim powodem, dla którego podświadomie mogę go nie lubić są te pieprzone złote medale z igrzysk, choć nigdy raczej nie byłam w takich kwestiach zawistna i uważam, że kto co sobie wyskakał to jego. No ale i tak... Adaaaam :( Dobra, nieważne. Pijany Simon w Twoim wydaniu jest do przełknięcia, zwłaszcza, że ostatnio i do realnego Simona raczej nic nie mam.
UsuńJa wiedziałam, że coś jest nie tak już w chwili, gdy wyskoczył z wyznaniem, że będzie ojcem. Znaczy, to raczej nie jest wielkie osiągnięcie, bo każdy pewnie się domyślił, że coś jest na rzeczy właśnie w tej kwestii, więc nie ma się czym chwalić, ale kurczę, bardzo mi się podobało jak wprowadzasz ten temat. W ogóle to ja bardzo lubię czytać wszelakie teksty pisane z męskiej perspektywy i strasznie się jaram, że tutaj patrzymy na wszystko oczami Bercia. Bardzo się cieszę, naprawdę. Na początku przeszła mi przez myśl bezpłodność. Jego albo Martine, ale jakoś zupełnie nie skupiłam się na tej myśli i od razu pofrunęłam wyobraźnią dalej i zobaczyłam w niej jakieś inne dziecko, które już jest, gdzieś sobie biega po norweskiej ziemi, dziecko Bera, o którym nikt nie wie, efekt jakiejś kawalerskiej przygody. Wiem, wiem, za duża wyobraźnia, za dużo brazylijskich telenoweli w dzieciństwie i tureckich w zeszłym tygodniu (blame my mother, AGAIN), ale nic nie poradzę na to, że taka szalona myśl gdzieś mi w głowie zaświtała. Rzeczywistość oczywiście okazała się brutalna, jak zwykle. To jest koszmarny temat i właściwie ciężko cokolwiek w tej kwestii powiedzieć. Bo przecież niemożność posiadania dziecka może być dla kogoś totalnym dramatem i ja to rozumiem. Zresztą, wydaje mi się, że to jest jeden z tych tematów, o których cholernie ciężko cokolwiek powiedzieć i się wymądrzać, jeżeli samemu się w podobnej sytuacji nigdy nie było i można zawierzać jedynie swojej wyobraźni. Podoba mi się to jak oddałaś uczucia Bera, bo od początku, od momentu, w którym tylko Simon wspomniał o tym, że zostanie ojcem, można było wyczuć rezerwę Bera, jego zmieszanie, można było postawić co najmniej stówę na to, że coś tu nie gra i że gdzieś właśnie w niemożności posiadania dziecka tkwi problem.
Mówisz, że ten prolog miał jakąś wcześniejszą wersję i że zmieniłaś sceny z Oslo, że teraz bardziej Ci się podobają - myślę, że to była słuszna decyzja, choć nie mam pojęcia jak te fragmenty wyglądały wcześniej i nie mam porównania, ale teraz wydają mi się absolutnie perfekcyjne! Naprawdę, wiesz, że ci nie wlewam, bo ja raczej nie z tych, co chwalą, kiedy ktoś na to nie zasługuje. Mówię totalnie szczerze, powrót do domu i rozmowa z Martine w moim odczuciu napisane są naprawdę świetnie. W ogóle - Martine. Ta kobieta to jest dopiero absurd. To znaczy w moim życiu i w moim myśleniu o niej. Kocham ją, żeby nie było, choć przez bardzo długi czas nie mogłam się pogodzić z faktem, że oni są małżeństwem. Debilizm, wiem, ale cóż poradzić, byłam wtedy totalnie infantylną małolatą. Nie to, żebym była teraz jakaś dużo mądrzejsza, gdzie tam, ale Martine szczerze pokochałam i to jest fakt. A nawet fakt autentyczny i obiektywistyczny, jak powiedzieliby niektórzy, z Ferdkiem Kiepskim na czele.
I Twoją Martine też pewnie byłabym w stanie pokochać, bo nie mogę powiedzieć, że jej nie rozumiem. Chce mieć dziecko. Można ją za to winić? Nie sądzę. Ale rozumiem też Bera i jego decyzję odnośnie do przerwania leczenia i zakończenia kariery. Nosz kurka wodna, przecież jakby nie patrzeć zrobił to też w jakimś sensie dla niej i dla tego dziecka, które mogliby mieć, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Z drugiej strony, przecież są inne opcje, prawda? Adopcja to nie koniec świata, a nawet wręcz przeciwnie, to wspaniały początek. Trudno mówić o takich kwestiach, naprawdę, bo sama nie wiem jak czułabym się będąc na miejscu Martine. W każdym razie, chciałam tylko powiedzieć, że moim zdaniem napisałaś to bardzo prawdziwie. Z obu punktów widzenia, i jej, i jego. I naprawdę cieszę się, że mogę to powiedzieć, bo to nie jest łatwy temat i napisanie takiej rozmowy też na pewno nie było łatwe.
UsuńTomek! Tak chciałabym podsumować ostatni fragment, bo to właściwie mówi wszystko, ale z drugiej strony nie wyjaśnia niczego, więc może dodam coś więcej. Ja uwielbiam Tomka i Bera w duecie i Ty o tym doskonale wiesz, więc nie mogłoby mi się nie podobać. Przypomniało mi się winged! A jak ktoś mi przypomina swoją twórczością o mojej własnej, to to mnie zawsze rozczula totalnie, więc masz za to plus dziesięć punktów do zajebistości. Boję się jednego, że zrobisz z Tomka typowego śmieszka, którego jedynym zadaniem jest rozśmieszanie czytelników. Ale ufam Ci, Ems! Ufam Ci i wierzę, że na tym nie poprzestaniesz, mimo że Hilde się do takiej roli idealnie nadaje. Daj mu duszę i osobowość, błagam! I już się trochę obawiam tego, co też on wymyślił na koniec i co też jego zdaniem może poprawić Berowi humor. Poza tym - Martine wyszła z hukiem, że tak to ujmę. W ogóle te zasłony, które ze sobą zabrała to mi przypomniały jak przyjaciółka mojej mamy po rozwodzie też wyniosła z domu praktycznie wszystko, łącznie z zasłonami i wyprowadziła się do innego miasta (you go girl, zabierz temu palantowi wszystko!). Szkoda tylko, że Martine zabrała też Glenna. W ogóle, gratuluję i dziękuję, że nie popełniłaś mojego błędu, czyli nieuwzględnienia Glenna w fabule. Do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć i żałuję, że wcisnęłam go jedynie do epilogu. Wracając do tematu, takie wyjście (wyjście smoka? :D) zupełnie mi się nie podoba, bo nie zwiastuje niczego dobrego i pomysł pt. "musimy od siebie odpocząć" jest pomysłem kompletnie beznadziejnym, a że jeszcze zajrzałam do zakładki z bohaterami i zobaczyłam, że Martine nawet tam nie ma, to już w ogóle załamałam ręce, bo właśnie upadł cały mój pomysł na to opowiadanie, który na szybko powstał w mojej głowie po przeczytaniu tego prologu. Myślałam, że jest dla nich nadzieja, że to będzie o walce, o walce o bycie razem, o zrozumienie, o dziecko może. Ale chyba będzie zupełnie inaczej. No nic, poczekamy, zobaczymy, mam nadzieję, że się nie zawiodę i że będzie ciekawie. Innej opcji nie ma, nie? W końcu to Twoje dzieło! I teraz chyba rozumiem skąd w dopisku pod rozdziałem uwaga, że będzie swobodnie i z humorem, choć po przeczytaniu samego prologu w życiu bym nie posądziła tego opowiadania o coś takiego. No ale skoro Martine uciekła, a wraz z nią jak się wydaje przepadnie gdzieś, przynajmniej na jakiś czas problem bezpłodności, to może rzeczywiście może być lekko i z humorem. Nawet jeśli w moim odczuciu prolog zwiastował, że tematyka tego opowiadania będzie jak najbardziej poważna. W zasadzie chyba lubię być zaskakiwana, więc mam nadzieję, że tak właśnie będzie - że mnie pozytywnie zaskoczysz, a nie rozczarujesz. Bo mam wrażenie, że tym prologiem zawiesiłaś sobie poprzeczkę dość wysoko, ale może ja mam jakieś wygórowane wymagania czy coś, całkiem możliwe. A poza tym, chyba nie powinnam się czepiać (i nie czepiam się, broń Boże, po prostu w tym momencie nie do końca to mogę sobie wyobrazić), że będzie wesoło, bo przecież ja uwielbiam Twoje poczucie humoru i to z jaką lekkością przelewasz je na swoje postacie! Więc już kończę narzekać.
Boże, wychodzi mi z tego epopeja, ale cóż, znasz mnie. Zresztą, mówiłam, że muszę się z tym przespać, bo mam za dużo do powiedzenia. Często tak mam, ale ja to bardzo lubię, bo jeśli mam dużo do powiedzenia, to znaczy, że to, co przeczytałam mną trzepnęło i coś poczułam, a to najważniejsze. Bez sensu by było, gdybym to, co czytała spływało po mnie jak po kaczce. Może dlatego czytam tak mało na blogach, mało kto potrafi we mnie wywołać jakiekolwiek emocje, a ja już dawno stwierdziłam, że nie ma co marnować czasu na rzeczy, które są najzwyczajniej w świecie słabe. Pomijam fakt, że kompletnie odcięłam się od blogowego świata i właściwie nie wiem, co się w nim dzieje. Możliwe, że dzieje się pięknie. Wątpliwe, ale oby! Zaczynam bardzo zbaczać z tematu, a to chyba znak, żeby kończyć. Chciałam tylko powiedzieć, że naprawdę do mnie tym prologiem trafiłaś i że z pewnością tu zostaję. Choćby po to, żeby przekonać się czy utrzymasz poziom i zobaczyć, jaki masz plan na tę historię. Jak miałabym nie zostać, skoro tu jest Ber? Gdzie on tam ja, a że on tu zostaje, to ja też. Mogę jeszcze tylko dodać, że uwielbiam piosenkę, którą opatrzyłaś rozdział i uwielbiam zdjęcie Holmenkollen z nagłówka.
UsuńDo poczytania <3
Jestem i tu z małą różnicą i postanowieniem poprawy: będę pojawiać się częściej przynajmniej na tyle ile pozwoli mi moja matura:( Team Norge <3 zawsze i wszędzie a już zwłaszcza w twoim wydaniu Emms, bo już ci pisałam pod Thomasem że cię kocham i twoich bohaterów też. I wiem, że stworzysz kolejne cudeńko które będę czytać z zapartym tchem. Na które zawsze będę czekać z niecierpliwością i które będzie niosło ze sobą bagaż emocji. Niech moc będzie z tobą ~Ada :*
OdpowiedzUsuńJuż dawno przeczytałam, ale nie skomentowałam tego rozdziału. Po pierwsze spełniasz moje marzenia, uwielbiam opowiadania o tych, których już na skoczni zobaczyć nie można. Wspomnień czar, można by powiedzieć. Chyba faktycznie jestem już stara, jeśli z rozrzewnieniem wspominam tych wszystkich "mistrzów" skoczni.
OdpowiedzUsuńChyba przejście w stan spoczynku nie przychodzi łatwo, jednym zupełnie to nie wychodzi, jeśli poczytać ich biografie. Niektórzy wypalają się wcześniej, a inni skaczą w najlepsze, niemalże do czterdziestki (Noriaki to jest ewenement, jego nie liczę). Jakież to okrutne porzucić jedną miłość swojego życia, aby kolejno druga dała ci cios w brzuch. Nie dziwię się więc ,,miśkowi", że miał serdecznie dość gości i świata. Mimo to Hilde, choć przypomina wrzód na tyłku, pojawił się w dobrym momencie. Wydaje się skutecznie odwracać myśli gł. bohatera od swego udręczenia.
Co do Ammanna, to wizja zalanego w trupa Simiego wywołała na mojej twarzy szeroki uśmiech. No i jeszcze Fannis z Walterem.
Przegenialne, ale ty chyba już tak masz, że wszystko co piszesz jest o wieki świetlne przed innymi ;)
Czekam na nowy rozdział, w zasadzie już prawie miesiąc. Nie poganiam oczywiście, bo doskonałość wymaga czasu.
Pozdrawiam serdecznie
Wiążemy!
OdpowiedzUsuńOj, widzę, że dostatejesz takie epopeje, jakie ja mam w zwyczaju pisać. Ja się chyba jednak tak nie dam rzady rozpisać, nie dziś, bo nadrabiam zaległości w blogosferze (co z tego, że miałam się uczyć...?) i moje nadgarstki już nie wyrabiają.
TOTALNIE widzę zalanego Ammanna, wgl wizja braterskiej więzi łączącej go z Bjoernem jest po prostu cudowna. Zupełnie nie rozumieme, dlaczego Simi ma jakieś opory przed ojcowaniem, ja tam nie widze powodu, dla którego coś miałoby pójść nie tak.
To co BER mówi o kończeniu kariery jest takie prawdziwe. Niby czeka na to, czeka na czas dla rodziny, ale... ale czegoś mu zawsze będzie brakować (ej, Stoeckl dobrze mówi po norwesku!).
No i ten powrót do domu. Miałam przez chwilę wrażenie, że Martine odkryła jakąś zdradę, ale jednak nie. A tu inny problem, poważny, bo brak zgodności w posiadaniu dziecka (ten zwrot nie ma sensu, ale ufam, że rozumiesz o co mi chodiz) to nie żadne hop-siup.
Mam nadzieję, że sobie wszytsko poukładają. Bjoern nie powinien ukrywać, że chce z tym poczekać, ale wsumie nawet go rozumiem (już wiadomo, czemu tak się niesowjo czuł podczas rozmowy z Simim). to nie chodizło o skoki, mam wrażenie. Ale to tylko moje wrażenie.
No i Tom. Hilde jak typowy Hilde, wyżeracz lodówki. Ten ostatni fragment taki bardzo norkowy, mimo iż BER raczej w smutnym nastroju, to nie dało się parę razy nie śmiechnąć (blender jako wzynacznik statusu związku:>). 3R też mnie rozbawiło.
Meeeh, naprawdę nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać, bo mam duuużo przemyśleń, tak dużo, że nie umiem ubrać ich w słowa. Forgive me, okej?
No to zoastaję tu na stałe i po cichutku zapraszam do siebie.
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny!
E_A
Jejku! tak uwielbiam Bjoerna, że w moim opowiadaniu musiał się stać moim kuzynem. Nagle wpadłam tutaj zupełnie przypadkiem i czuję, że wyrwałaś mi serducho i zatrzymujesz dla siebie. TO JEST ABSOLUTNIE PERF. aż nie wiem co napisać, serio! po tym co tu poczytałam to aż mam ochotę usunąć wszystkie swoje rozdziały i schować się w kąt i czekać tylko na to, aż u Ciebie pojawi się coś nowego <3
OdpowiedzUsuń